George Tichbourne - Moose Hunter
Nóż to narzędzie, które od zawsze towarzyszyło człowiekowi. Pomagało zdobyć pożywienie, zbudować schronienie, rozpalić ogień, oprawić zwierzynę czy zrobić ubranie. Mimo wciskającej się w każdy zakątek naszego globu cywilizacji, są jeszcze takie miejsca na ziemi, gdzie zawieszony u pasa nóż nadal pełni wszystkie te funkcje i każdego dnia pomaga człowiekowi. Nie ma tu na myśli tzw. szkół przetrwania, ale rejony, gdzie nadal istnieje równowaga pomiędzy człowiekiem a przyrodą, walka o przetrwanie z poszanowaniem życiodajnej natury. Jednym z tych miejsc jest północna Kanada, gdzie Georoge Tichbourne od lat przelewa swój mistrzowski kunszt w stal szlifując w swoim warsztacie noże, aby później nadać im duszę hartując metal w sprawdzony przez wieki sposób. Odkąd pamięta miał do czynienia z nożem, stanowiącym podstawowe narzędzie w tamtych rejonach. Długie lata spędzone na północy i codzienna twarda praca ukształtowały jedno z jego najlepszych „roboczych” ostrzy Georgre’a - nóż „Moose Hunter”, czyli „łowcę łosi” - niezastąpione narzędzie myśliwego z kanadyjskiej Tajgi. Nóż jest prosty, lecz przemyślany. Lekki przy pasie, lecz mocny przy robocie. Każdy szczegół ma znaczenie, i ma odzwierciedlenie w dawnych nożach północy. A oto i rzeczone narzędzie: |
Mój Moose Hunter wykonany jest z kawałka ulubionej stali George’a, nierdzewnej 440C o grubości 1/8 cala. Długość klingi wynosi około pięciu cali. Słowo „około” nie pojawia się tu przypadkowo, ponieważ nóż ten wykonywany jest całkowicie ręcznie i zawsze może wystąpić minimalna różnica w długości ostrza. Kształt klingi to szeroki „kanadyjski” drop-point, charakteryzujący się lekkim uniesieniem grzbietu w odległości około 1/3 długości od czubka noża. Dzięki takiemu kształtowi oraz sporej wysokości głowni, środek ciężkości noża jest wysunięty nieco bardziej do przodu niż w klasycznej odmianie klingi drop-point. Pomaga to wydatnie przy siekaniu, rąbaniu oraz ciosaniu drewna czy rogu… szczególnie zmarzniętego na kość w trudnych zimowych warunkach. Od razu zauważa się, iż szlif jest stosunkowo niski i zajmuje tylko około 20% wysokości klingi. Ma on przekrój trójkąta o lekko wypukłych ramionach, czyli jest to tzw. convex grind. Taki typ szlifu ukształtował się w nożach północy nie tylko w Kanadzie, ale też Skandynawii i na Syberii, a wiec nie może być to czysty przypadek. Szlif taki ma w trudnych terenowych warunkach wiele zalet. Przede wszystkim powoduje, iż wysoka klinga ma duże pole przekroju poprzecznego, więc trudno ją złamać - a złamanie noża zimą w lesie, setki mil do cywilizacji, mogło kiedyś oznaczać nawet śmierć. Należy przy tym pamiętać, że tam, w temperaturze spadającej nawet poniżej minus 40C, stal jest o wiele bardziej krucha niż w temperaturze pokojowej. A wtedy wszystkie super-tnące, ale delikatne, klingi wykonane często z nowoczsnych, spiekanych proszkowych stali mogłyby przy ciężkiej pracy po prostu pęknąć jak szkło. Podobnie sama krawędź tnąca, wspierana przez mocny convex’owy szlif, ma dużo mniejsze szanse wyszczerbienia się np. podczas rąbania zamarzniętej brzozowej gałęzi niż choćby hollow grind wykonany na stali 1/8 cala. Moc klingi podkreśla też szeroki czubek - wystarczająco wytrzymały np. do wybicia otworu w cienkim lodzie, a wystarczająco precyzyjny do podstawowych biwakowych prac. Nie bez znaczenia w czasie ewolucji noża myśliwego z północy był również fakt, iż niski szlif convexowy wymaga mniejszego nakładu pracy i można go wykonać przy pomocy prostszych narzędzi niż w przypadku szlifu płaskiego czy wklęsłego. Ot, wystarczał kawałek stali i w miarę płaski, duży kamień. Ostatni element klingi to wykończenie powierzchni na wysoki połysk. I tu znów wchodzi do gry ewolucja noża trwająca w tych rejonach tysiące lat. Wypolerowana klinga jest po prostu bardzo łatwa do utrzymania w czystości. Głownię taką wystarczyło po oskórowaniu i wypatroszeniu zwierzyny po prostu wytrzeć o mech lub twardy śnieg aby zdjąć z gładkiej i ślizkiej powierzchni wszelkie pozostałości po tej niewdzięcznej robocie. Dodatkowe przetarcie noża o rękaw kożucha czy spodnie z grubej skóry pozostawiało klingę lśniącą, suchą, a co najważniejsze wolną od śladów z krwi i mięsa, które w przeciwnym razie mogłyby zacząć gnić stanowiąc siedlisko bakterii. A więc jest to nie tylko wykończenie ładne, ale też bardzo praktyczne! W razie czego może też robić za podręczne lusterko, przydatne np. do sygnalizacji odblaskami słońca w terenie. Rękojeść Moose Huntera to znów ukłon w stronę tradycji. Jest wysoka, dobrze wyoblona i dość pękata. Pewnie wypełnia trzymającą nóż dłoń, a dzięki swoim rozmiarom pozwala na łatwe operowanie nożem także w grubych, zimowych rękawicach. Okładziny mojego noża George wykonał z drewna „cocobolo” gruntowanego olejem lnianym i nacieranego ręcznie woskiem pszczelim, ale mogą być wykonane też z tradycyjnych gatunków jak dąb, brzoza syberyjska, tuja, a także z rogu jelenia czy wreszcie, łącząc tradycję i nowoczesność, z micarty. Okładziny przymocowane są klejem epoksydowym, a połączenie wzmocnione zostało dodatkowo mosiężnym sforzniem i grubościenną tuleją, stanowiącą też otwór do przeciągnięcia linki bądź rzemienia. Można tu zastosować dłuższą petlę na nadgarstek do zabezpieczenia noża, lub (tak jak ja) krótką „smycz” ułatwiającą dobycie noża z pochwy i pozwalającą zawiesić w trakcie pracy nóż na gałęzi - rzecz szczególnie przydatna np. podczas oprawiania zwierzyny. Sama pochwa jest oczywiście skórzana, naturalnie impregnowana, typu slip-in (nóż wsuwa się w nią aż do połowy rękojeści), z pętlą na szeroki pas. Ta tradycyjna konstrukcja znana jest głównie ze skandynawskich noży puukko. Pozwala bezpiecznie nosić nóż, ale także dobyć go szybko jedną ręką a po pracy równie łatwo schować. Sami musicie przyznać, iż mocowanie się w futrzanych rękawicach na trzaskającym mrozie z małym zatrzaskiem czy kołkiem od paska zabezpieczającego byłoby mało przyjemnym zajęciem. Jak zwykle w ewolucji narzędzi, tak i tu forma podąża za funkcją. |
I dochodzimy do sedna sprawy… jak pracuje się takim nożem? Jak sprawdza się on w naturalnym środowisku? Jak tnie? Jeśli chodzi o ciężkie prace jak ciosanie czy rabanie to muszę powiedzieć, iż Moose Hunter spisuje się jak na noż roboczy przystało - bez najmniejszych problemów. Trzeba jednak przyznać, iż przy rąbaniu ostrze nie wchodzi w drewno tak głęboko jak klingi o wklęsłym szlifie, ale za to dobrze wsparta krawędź tnąca jest wręcz nie do skruszenia i nie tępi się zbyt szybko. Przy tak ciężkiej pracy jak rąbanie widać też, że zahartowana z niezwykłą starannością i namaszczeniem klinga ze stali 440C nie tylko dorównuje, ale potrafi wręcz przewyższyć swoimi parametrami użytkowymi wiele produkowanych masowo „fabrycznych” noży - nawet z takich stali jak ATS-34. Oczywiście stal 440C nigdy nie dorówna tym na prawdę dobrze zahartowanym, nowoczesnym stalom, ale w końcu żaden prawdziwy traper ostrzenia się nie boi, a zadbanie od czasu do czasu o ostrość własnego „stalowego druha” to czysta przyjemność. Co zaś często jest ważne, stal ta jest całkowicie nierdzewna. Zauważyłem też, że dzięki wysokiej klindze i niskiemu, mocnemu klinowi szlifu „convex” nóż ten zdolny jest nawet do łupania na szczapy pociętego wcześniej piłą drewna. Wystarczy wbić lekko klingę w pieniek (jak siekierę) i uderzyć kilka razy drugim pieńkiem od góry jak młotkiem - wysoka klinga pozwala wprowadzić krawędź ostrza głęboko w pieniek, a niski, mocno rozwarty szlif dobrze rozszczepia drewno, co czyni łupanie mniejszych pieńków w terenie czynnością prostą i bezproblemową. Noże takie jak Moose Hunter wykorzystywane były głównie jako noże traperskie, czyli na wpół jako nóż myśliwski do sprawiania zwierzyny, ale również jako nóż biwakowy ogólnego użytku do przygotowywania pożywienia i wykonywania wszelkich innych, drobnych prac. Jeśli chodzi o zastosowania czysto łowieckie, to można wyszczególnić trzy podstawowe zadania dla noża: skórowanie, czyszczenie tuszy i jej dzielenie. Nóż do skórowania, który przecież nie wchodzi w oprawianą tuszę, powinien mieć dobrze wyobloną i niezwykle ostrą krawędź tnącą, oraz tak ukształtowany czubek, aby nie uszkodził przez przypadek skóry. Moose Hunter spełnia oczywiście w pełni te wymagania. Czyszczenie tuszy nie wymaga od noża zbyt wiele. Ważne jest jedynie to, aby zapewniał dobry chwyt. Może w przypadku czyszczenia dużej zdobyczy, jak choćby niedźwiedzia, przydatne jest szerokie ostrze, które można wygodnie uchwycić i wykorzystać jako skrobak. Dzielenie tuszy dużego zwierzęcia to zadanie dla mocnego i ostrego noża, a sam typ szlifu ma znaczenie drugorzędne. Czy wklęsły, czy płaski, czy convex - w mięso wchodzi tak samo lekko jeśli krawędź tnąca jest odpowiednio ostra. Problemy zaczynają się przy przecinaniu kości, chrzęści, mostka, ścięgien i stawów. Wtedy okazuje się, jakim obciążeniom poddawany jest nóż. Przerąbanie kości czy rozdzielenie stawu biodrowego ważącego ponad ćwierć tony kanadyjskiego łosia na pewno nie jest zadaniem łatwym. A nóż, który już w założeniu musi sobie z tym poradzić, można bez wątpienia nazwać mocną maszyną, którą doceni każdy myśliwy. Moose Hunter z zadaniami stawianymi przed nożem myśliwskim poradzi sobie znakomicie, o czym świadczą także znane mi z internetu relacje myśliwych z USA i Kanady… choć ja sam, jak na razie, nie miałem możliwości zastosować go w takich celach. Na biwaku nóż przyda się przy budowaniu schronienia, krzesaniu ognia czy wreszcie, z uwagi na szeroką klingę, nawet jako podręczna łopatka do nałożenia śniegu do garnka (bo w Tajdze to nieraz jedyna postać wody w okolicy). Zostaje jeszcze przygotowanie ciepłego posiłku. Kuchnia polowa północy to przede wszystkim ognisko, garnek ze strawą i pajda chleba. Wszędzie tam znajdzie zastosowanie „łowca łosi”. Pomoże przygotować drewno na ognisko, skrzesa ogień, oderżnie kromę chleba. Dzięki nieco uniesionej rękojeści z łatwością pokroi na desce (w słuszne kawałki) udziec upolowanego zwierza, cebulę, ząbek czosnku, kilka suszonych grzybów, pasek mocno uwędzonej przed tygodniem słoniny i ze trzy ziemniaki. Wystarczy dodać jeszcze solidną garść fasoli, trochę przypraw… i gęsta, pożywna traperska zupa gotowa! Na koniec łyk szkockiej z manierki i można udać się do szałasu na zasłużony sen. Nie wolno tylko zapomnieć o zabezpieczeniu reszty zdobyczy przed wilkami ;) George Tichbourne robiąc swoje noże patrzy wstecz na wielowiekową tradycję, rozmawia z traperami i myśliwymi. Ale tworzy także przy tym swój własny styl. Jego noże to w większości proste, traperskie narzędzia jak Moose Hunter, choć nie stroni także od noży typu Bowie. Opisany tutaj nóż to dobry, ba, doskonały wybór dla tych, którzy nie szukają w nożu ultranowoczenej technologii, najnowszych osiągnięć metalurgii i inżynierii materiałowej, czy cyfrowej obróbki. To nóż dla tych, którzy cenią tradycyjne rzemiosło, szanują przyrodę, kochają obcować sam na sam z naturą i żyją z nią w harmonii... ale potrzebują w tym celu odpowiedniego narzędzia. Narzędzia, które w wyniku ewolucji sworzyła właśnie sama przyroda - prowadząca przez wieki ludzi północy jej własnym rytmem, narzucająca im warunki życia, karmiąca ich, dająca im schronienie i ubranie. George Tichbourne wkłada to wszystko w każdy nóż, który wychodzi spod jego ręki, a szczególnie w prosty, lecz jakże w tej prostocie piękny i naturalny nóż Moose Hunter. W ostatnim słowie chciałbym jeszcze podziękować Sławkowi, kumplowi ‘po nożu’ z Kanady, który podarował mi to piękne i bardzo praktyczne narzędzie. Dzięki stary! tekst i zdjęcia: Piter |